Wiersze Jana Słapa

Jan Słapa urodził się 2 kwietnia 1944 roku w miejscowości Przyborów w Beskidzie Żywieckim. Zmarł 4 grudnia 2008 roku.

Beztroskie dzieciństwo mijało na zabawach z rówieśnikami, pomaganiu rodzicom w gospodarstwie. To niezwykle urokliwe miejsce stało się inspiracja do napisania wielu wierszy i opowiadań.

Muzyka, literatura i poezja od dzieciństwa były jego pasją. Zaczytywał się w wybitnych dziełach znanych pisarzy, fascynował się utworami cenionych rzemieślników słowa, to wykształciło w nim możliwość, którą obserwujemy w jego wierszach.

Zawsze był człowiekiem otwartym na wiedzę, ciekawym świata, otwartym na ludzi.

Wiersze pisał od młodzieńczych lat, wygłaszane były na akademiach szkolnych, czytywane przez znajomych, inne zaś schowane do szuflady.

Jako dojrzały mężczyzna tworzył coraz więcej, rosła w nim potrzeba wydania swoich wierszy.

Jego wiersze ukazują się w “Gazecie Żywieckiej”, “Na Sołą i Koszarawą” i łódzkiej “Angorze”.

Debiutem książkowym autora był tomik wierszy pt. Szeptały z wiatrem drzewa wydany w 2006 roku, Jego następne pozycje to:

Nie tylko o Beskidach fraszki i liryki – 2007 r.

Czułem zapach lasów – 2008 r.

Poezja Jana to autorefleksja, zaduma nad światem, życie zwykłych ludzi, ich tragedie i piękno beskidzkich gór.

Przedwczesna śmierć nie pozwoliła już na wydanie następnych wierszy. Zostały na pamiątkę dla potomnych…

WIOSNA W BESKIDACH

Nieśmiało wyglądała
spod ciepłej pierzyny
Pilsko i Romankę pytała
czy zimowy szał skończony

Babią Górę ubłagała by
chmury przepędziła
południowy wiew wezwała
śniegi stopić zanim siła

Wiośnie się spieszy
ale pani zima zaparta
nocą mrozem się panoszy
północnym wiatrem wsparta

Do maja śniła dożyć
gdyby nie złość marca
marzec chciał ją pozbyć
waru nie żałował z garnca

W kwietniu po staremu
sprzeczka wiosny z zimą
białej nie pilno do domu
swarów ludzie nie wyciszą

Wiosna biega szybko
świat maluje co roku
zieleni wokoło wszystko
górom dolinom daje uroku

Las łąki pola budzi
ptactwo błaga o trele
skróci noce wydłuży dni
w górach proszą na wesele

Maj 2005

NIE UNIOSŁO

Pod górą gdzie wiatr śpiewa
przy słowackiej granicy
przed starą chatką z drzewa
poety serce pękło w nocy

Nieżywe noc i dzień czekało
nim go inne serce kobiety
znaszło nocą zimne już było
polne kwiaty go strzegły

Schorowane skołatane milczy
nie uniosło szczypty sławy
po wydaniu tomiczka wierszy
gronie za nim zapłakały

Wrażliwe spracowane na roli
uciekło w góry do Samotni
po mowie brata już nie boli
we wsi było raz ostatni

Pierwszego sierpnia z żalem
na cmentarzu pod sosnami
z młodości druha pożegnałem
wspomnę o nim bywał z nami

Sierpień 2005. Kupamięci Jana Jacka Cudzicha – poety.

STRUMIEŃ

Chłodny wiatr już jesienny
w dzień deszczowy i senny
pożegnalne lamenty wygrywa
końca lata i smutno śpiewa
tren o losie żółtych liści
drzew zimą pełnych boleści

Zawiedzione jeszcze drgają
z żalem w strumień opadają
wąski pośród głazów płynie
gadulstwem w górach słynie
matulą mu wysoka siwa góra
cieszy się nią bura chmura

Siwa sosną bukiem strojona
jeszcze jodłami obdarzona
Przyborówka zwą ją z dawna
jagoda rośnie tutaj czarna

Źródłem go siwa góra rodzi
w dół pod jodłami odchodzi
do wioszczyny wąskim jarem
zimny przytula krynic parę
czyste stale ze sobą unosi
szerszy w rzekę się wprosi

Z którą przymili się czule
choć rozdarty w Żywcu Sole
razem z Wisłą dalej spłyną
chętnie słone morze zasilą
bukowy zapach gór podarują
radosne bo Bałtyk częstująwrzesień 2001

MELODIA

Wczesnym rankiem przychodziła
z czerwonym wschodem słońca
chmurnych dni się wstydziła
odprowadzana przez nocy gońca

Długie wesołe śpiewała pieśni
kłaniały się jej leśne kwiaty
wspominała o gorącej miłości która
żyła we mnie przed laty

Była mi jak codzienna modlitwa
malowała nutami czar kochania
prosiłem nie bądź jak brzytwa
i nie docinaj o bólu rozstania

Jej imię było żywym duchem gór
echo — muzyka jodłowych lasów
odbite od pni leciało do chmur
potoki rozweselało bez hałasu

Podkasana powracała natrętnie
w każdy dzień letniego poranka
zimna rosę zbierała — zręcznie
do kolorowego pękatego dzbanka

Sama tańczyła pośród zieleni
biegła polem z krzywą miedzą
w podomce co się w dali mieni
pytała jak ją tu ludzie widzą

Uśmiechał się z miłym wyrazem
twarzy do niej — gorący wiatr
to znów innym pechowym razem
smucił ją zimny deszcz od Tatr

Pierwszego dnia rudej jesieni
zabrakło jej — nie powróciła
żaliły się drzewa wśród groni
że melodia jesień zdradziła

Czerwony świt czekał daremnie
niecierpliwy rodził się dniem
bez melodii popłynie mizernie
echo zostanie skończonym snem

MAŁA RZECZKA

Na południu mej ojczyzny
gdzie wznoszą się Beskidy
zakątek stromy i nieżyzny
między górami i po dolinie
może to potok może rzeczka
śpiesznie od wieków płynie
ku Żywcu ciągnie biedaczka
Przyborowiec brzmi jej imię
z Koszarawy rzeką zgodzona
wiosną rusza wartko w biegi
płyną razem jak mąż i żona
spienione obrywają brzegi
jasnokawowym kipią kolorem
rade że ich Soła przytuli
wnet się złączą z jeziorem
szczęśliwe niczym u matuli
wczesnym latem w sianokosy
niebo często się pogniewa
krzyczy z rana wniebogłosy
— na poczekaniu jest ulewa
odgraża się błyskawicami
denerwuje się na ludzi gór
bo nie klęczą przed bogami
rzeczka z kamienistych pól
która odżywia się ulewami
lubi ukraść na postrach
z bliskich łąk kopy siana
sunie ku Żywcu w bałwanach
jakby była burzą popędzana

MOST

Kierowcom i górnikom,
którzy umierali w wodach
Jeziora Żywieckiego
w 1978 roku — poświęcam

Wysokie mosty budzą strach
zazwyczaj nad potokami wiszą
obok sztucznych jezior w górach
bywają mosty co smutek przynoszą

Znam most który ból niesie
nad potokiem Wilczy Jar zwisa
potok zasila Jezioro Żywieckie
i nuci górnikom żałosnego bluesa

Pierwszym śniegiem posypany
oszroniony zrzucił do jeziora
— autobusy BBA 1678 i BBA 1679
zabójczą siłą nieznanego potwora

Autobusy przewoziły górników
do kopalń Brzeszcze i Ziemowit
by czarne złoto Ziemi wydzierać
dusili się w jeziorze skoro świt

Po mękach wkrótce byli w raju
tak jak w autobusach siedzieli
— parami a śmierć liczyła żniwo
w lodowatej i morderczej topieli

Kierowcy też do raju poszli
w listopadowy tragiczny ranek
raz w roku na most przyjeżdżam
znicze palę i wodzie daję wianek

Żałosne jęki słyszę w zatoce
to ryby łkają za męczennikami
mnie także żałość serce ściska
kierowcy byli moimi podwładnymi

Gdybym przewidział że mróz
pragnie ofiary dla boga wody
kierowcy Bolesław i Józef nocą
nie otrzymaliby na wjazd zgody

 

STAŁEM ZAPATRZONY

We wtorek od rana
majowe niebo okryły
szare deszczowe chmury
gęsty kapuśniaczek siąpił
chłodna mgła opadła na góry
W środę ze świtem
mgła była już we wsi
ponad słowacką granicą
pogodne niebo zobaczyłem
i rozbrykaną brać zbójnicką
Stałem zapatrzony
w białe chmury nieba
zbóje prosili dzieweczki
do obyrtanego i szarpanego
chcieli by grali za wianeczki
Ucieszeni tańcowali
prawie do białego rana
wesoło do muzyki śpiewali
dziewczyno sto razy kochana
całuj gorąco gdy jesteśmy sami

maj 2005

 

OCZY

Przed laty z gór poszła
śpiewająca dziewczyna
urok świata ją oczarował
nakusiła tajemna siła

Radosnym i roztańczonym
krokiem odchodziła
przy rozstaniu szczęścia
dla bliskich życzyła

Niedawno kobietą wróciła
z bardzo smutną miną
nie była teraz baletnicą
ani wesołą dziewczyną

Czas zamalował w mieście
jej długie jasne włosy
choć często były odżywki
w srebrne kolory rosy

Nogi zgrabne jak u samy
trud oszpecił żylakami
piersi jędrne odurzające
obwisły strapieniami

Tylko jej oczy niebieskie
na drobnej buzi zostały
wciąż żywotne i śmiejące
może miłość wspominały

 

SMUTNE ODWIEDZINY

Gdy rude liście drzewa żegnają
częściej wita się cmentarze
smutne dęby i topole doradzają
oczyście bliskim twarze

Stare zioła z grobów wyplewimy
posadzimy trójbarwne bratki
dosypując szarej jałowej ziemi
by do zimy trwały kwiatki

Przed świętami ze setkami ogni
przyniesiemy chryzantemy
wspomnimy ciepłe i radosne dni
ziemskie problemy opowiemy

W dzień gdy morze ogni migocze
przyjdziemy z mrowiem ludzi
różne kolorowe zapalimy znicze
nich ogień bliskich zbudzi

Pomodlimy się chwilę w zadumie
Ojcze Nasz i Zdrowaś Maryja
poprosimy życie przedłuż Panie
bo kochane szybko przemija.

 

Nie odmawia pacierza

Pewna pani rodem z Kocierza
Nie odmawia dawno pacierza
Latem chodzi do Andrychowa
Z kochaniem zbója się nie chowa
Szukają poduchy bez pierza

Grają na denku

Chłopy w modnym kurorcie Szczyrku
Kawę mielą rano na młynku
Wpadają tez liczne grubaski
Chcą odchudzić tylko pośladki
Po kuracji grają na denku

Flaczki zafundują

Słowaczki do wsi Koszarawy
Przyjeżdżają nieraz z Tarnawy
Chłopów szukają do żeniaczki
W karczmie zafundują im flaczki
Potem lecą seksowe sprawy

Proszę do wsi Przyborów

Latem proszę do wsi Przyborów
Gdzie już ludzie nic hodują krów
Moja wieś czuła dobroć koni
Łysy sąsiad jeszcze je ceni
Mówi — bez konia nic będę zdrów

Na placki proszą

Soboty spędzam na Przysłopie
Słońce mi rano w du.. kopie
Do południa proszą wieśniaczki
Na ciepłe ziemniaczane placki
Lubią gdy się im brzuch poklepie

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *